Polska boryka się z poważnym problemem słabej jakości powietrza. Jak wynika z danych Europejskiej Agencji Środowiska, 40% najbardziej zanieczyszczonych miast w Europie to polskie miasta, a ostatni raport ONZ mówi, że zanieczyszczenie jest głównym czynnikiem ryzyka, jeżeli chodzi o nowotwory w Polsce. Szczególnie alarmujące są dane dotyczące transportu drogowego, który jest głównym źródłem tlenków azotu.
Badania przeprowadzone przez polskich naukowców w ramach projektu CoMobility pokazały, że wzrost zanieczyszczenia powietrza w miastach jest związany z dojazdami do szkół, szczególnie porannymi. – Mało kto zdaje sobie sprawę z tego, że przyczynia się do tego problemu. Myślę, że to jest chyba najważniejszy wniosek z tego badania, chociaż może nie jest bardzo zaskakujący, przynajmniej dla socjologów, że tak naprawdę odpowiedzialność leży po naszej stronie, po stronie wszystkich tych, którzy wsiadają rano w samochód i myślą sobie: dobra, może jutro pojadę autobusem, ale dzisiaj troszeczkę zaspałem – komentuje prof. dr hab. Anna Giza-Poleszczuk, dziekan Wydziału Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego.
Jak wskazuje ekspertka, na poziom zanieczyszczeń wpływa m.in. manewrowanie, włączanie silnika z tzw. zimnym startem, ale też niewyłączanie go podczas postoju. Z badania wynika, że prawie połowa rodziców nie wyłącza silnika przy porannym postoju samochodu pod szkołą, a korki, w zależności od placówki, odpowiadały od 10% do nawet 60% nadwyżki dwutlenku azotu. Wyższe stężenia NO2 odnotowano w pobliżu wejść do szkół niż na podwórkach szkolnych, zwłaszcza w godzinach szczytu. – W szkołach, które badaliśmy, rekomendowany przez WHO poziom dwutlenku azotu średnio był przekroczony przez 80 dni w ciągu roku. To prawie trzy miesiące – wskazuje prof. dr hab. Anna Giza-Poleszczuk.
Jak wynika z badań dr. Wojciecha Szymańskiego, dzieci są bardziej podatne na negatywny wpływ zanieczyszczenia powietrza niż dorośli. Wdychają one większe ilości spalin niż dorośli. Ich organizmy, ze względu na większą aktywność oddechową i nie do końca wykształcony układ odpornościowy, są szczególnie narażone na działanie substancji trujących i drażniących. Jednak okazuje się, że nawet skłonienie rodziców, żeby nie odwozili dzieci samochodem, nie musi wpłynąć na poprawę jakości powietrza. Gdyby ruch przed szkołami był spowolniony albo ograniczony, na 100 aut rodziców w to miejsce wjechałoby 80 innych, ponieważ byłaby większa przepustowość ulic. Dodatkowo z powodu zamknięcia ulic przed szkołą ruch paradoksalnie rośnie, ponieważ rodzice muszą krążyć i robi się większe zagęszczenie.
Najlepsze efekty zdaniem badaczy może przynieść wprowadzenie zintegrowanego modelu transportowo-środowiskowego i współtworzenie rozwiązań transportowych wraz z mieszkańcami. – Bardzo trudno jest kogoś namówić do zmiany nawyków, apelując do jego oświeconego rozumu i mówiąc: „przyczyniasz się do zatruwania powietrza”. Prawda jest taka, że my może w głębi duszy to wiemy, ale jak przychodzi co do czego, to górę bierze nasze wygodnictwo, a poprawę zachowania możemy odłożyć na później. Więc takie metody informowania, przemawiania do rozumu są mało skuteczne, znacznie bardziej skuteczne jest włączenie ludzi w mapowanie, w diagnozowanie problemu oraz wypracowywanie rozwiązania. Człowiek wierzy w to, do czego sam doszedł. Jest bardziej przekonujące, kiedy sama zrobię pomiary zanieczyszczeń powietrza, niż kiedy ktoś mi je poda ze swoich eksperckich wyżyn. Więc zmiana zachowań jest możliwa tylko wtedy, kiedy ludzie poczują się współautorami rozwiązań – tłumaczy prof. dr hab. Anna Giza-Poleszczuk.
fot. freepik.com
oprac. /kp/